Owego dnia można było wyobrazić sobie, że jest się gdzieś głęboko we Wietnamskiej dżungli. Deszcz padał w dwóch ustawieniach siły opadów - intensywnie lub aż do przemoknięcia wszystkiego, co miało się na sobie. Zielony mrok lasu i leżące wokoło stare gałęzie każą przypuszczać, że przeprawa przez ten las będzie ciężka. Wydawać by się mogło, że wijący się łukami wśród drzew wąski tor jest jedynym łącznikiem z odległą cywilizacją, leżącą gdzieś tam, za lasami, a samo dojechanie do niej tym pociągiem to nie wycieczka a wyprawa. Tak więc jak już mokre było wszystko, pociąg począł zbliżać się z opóźnieniem około godziny. W takich miejscach, w których czas nie ma takiego znaczenia, to nie jest specjalnie dużo. Tu czekając podróżnik chłonie klimat miejsca...
Nawet jakby była to jego najkrótsza z dalekich podróży... Bo ten leśny odcinek, Z Białośliwia do mijanki w Kociku Młynie to zaledwie 4 km szlaku. Aczkolwiek jest to najpiękniejszy odcinek, który w ulewnym deszczu naprawdę stwarzał imitację wyjazdu do jakiejś dżungli w porze deszczowej. Mały parowozik Lowa z jednym z pociągów specjalnych, związanych z wydarzeniem o nazwie "Jesienny dzień pary w Białośliwiu", przedzierający się przez ten odcinek wypuszczając kłęby dymu robił ogromne wrażenie. Warto było tam zmoknąć i zobaczyć go właśnie w takich warunkach.
Dodano: 15.10.2020 12:10
|